W toku rozważań o wyborach, tragedii smoleńskiej i coraz większych turbulencji w strefie euro (co przewidywał już w swoim wpisach pt.: "Tysiącletnia strefa euro" i dalszych autor tego bloga), umknęła z pozoru drobna, ale o kapitalnym znaczeniu informacja. Otóż Japonia rozpoczęła budowę bazy morskiej... w Dżibuti. Będzie to pierwsza baza wojskowa poza terytorium Japonii.
Na czym polega owa jakościowa zmiana? Ano, zgodnie z japońską konstytucją, Japonia nie ma armii, ani floty, tylko Siły Samoobrony, których nie może wykorzystywać poza swoim terytorium. Tak ma też zapisane w konstytucji, co oczywiście jest pokłosiem japońskiego imperialnego militaryzmu, który był jedną z przyczyn wybuchu II wojny światowej. Konstytucję z roku 1947 już kilkakrotnie obchodzono, pozwalając japońskim wojskom brać udział w misjach pokojowych, np. w Kambodży. Ale budowa bazy morskiej poza granicami kraju (a nawet kontynentu) to już jawne łamanie ustawy zasadniczej, choć nie wygląda na to, by ktoś się tym przejął...
...z przyczyny zupełnie oczywistej. Chodzi o zwalczanie piractwa w Zatoce Adeńskiej i zapewnienie japońskim transportowcom płynącym do Europy przez Kanał Sueski należytego bezpieczeństwa. A że tamtędy idzie 99% japońskiego eksportu do Europy, wszystko staje się jasne.
Znowu teorie realistyczne górują nad idealistycznymi. Okazuje się, że jak istnieje potrzeba ekonomiczna, to konstytucja przestaje być bezwarunkowo obowiązującym dokumentem.