Dominik Smyrgała Dominik Smyrgała
474
BLOG

Powrót na S24: na początek "Władca Pierścieni"

Dominik Smyrgała Dominik Smyrgała Kultura Obserwuj notkę 4

Po półtora roku wracam do blogowania. Na pewno nie bardzo aktywnie i regularnie, ale chociaż raz na jakiś czas. Po prostu nie da się w kółko pisać i czytać o polityce, trzeba czasem mieć jakąś odskocznię. Do tego, jak to opisuję w prawej kolumnie, widzę zanikanie klasycznego czytelnictwa. Pierwotnie odnowiony blog miał nosić nazwę "Męskie czytanie", ponieważ wydaje mi się, że zanik czytania (i przez to wzorców) dotyczy w szczególności płci niepięknej, ale ponieważ wcześniej czy później na pewno pojawią się na nim książki np. Małgorzaty Musierowicz, zdecydowałem się na "mola książkowego".

Stąd też postaram się raz na jakiś czas wspomnieć coś o książkach, które czytałem lub czytam. Będą to raczej osobiste impresje, niż jakieś dogłębne analizy. Ale mam nadzieję, że uda się w ten sposób zachęcić kogoś do sięgnięcia po ten i ów tytuł. Rzadko będą to nowości. Ktoś powiedział, że nie powinno się czytać książek młodszych niż rok. To przesada, ale o nowościach można przeczytać w każdej gazecie.

Tyle tytułem przydługiego wstępu. Jak zaznaczyłem, na początek zajmę się "Władcą Pierścieni". Tytułem tego oczywiście, że na ekrany wszedł właśnie "Hobbit".

A było tak: miałem lat 13. Dostałem pierwsze stypendium naukowe Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci, całe 50 tys. starych złotych, były wakacje, mieliśmy wyjechać na Mazury. Trzeba było kupić jakąś książkę. Ponieważ na poprzednią Gwiazdkę mój brat cioteczny Konrad dostał grę planszową "Wojna o Pierścień", gdy tylko ujrzałem "Władcę" w księgarni w Domu Handlowym "Hermes" w Puławach, nie wahałem się ani chwili. Kosztowało to 90% mojego stypendium, ale co tam, raz się żyje.

Z tą "Wojną o Pierścień" to było tak, że nikt z nas nie był w stanie przebrnąć przez instrukcję, ale ponieważ była naprawdę pięknie wykonana, a rozmach pobudzał wyobraźnię, cały czas żywo tkwiła mi w pamięci. Nabyłem więc piękne, podręczne trzytomowe wydanie z okładkami, które składały się w jeden obraz i stwierdziłem, że na Mazury zabieram tylko pierwszy tom, bo oczywiście będzie tyle atrakcji, że na dwa tygodnie wystarczy.

Był to zasadniczy błąd. Pierwszy tom połknąłem w półtora dnia, co oczywiście oznaczało psychiczne katusze przez resztę wyjazdu - choć na szczęście rzeczywiście program turystyczny był dość napięty, dało się przeżyć. Do dziś np. pamiętam wujka Heńka, jak "dla jaj" przepala papierosem żyłkę od wędki, na której tata założył właśnie z wielkim namaszczeniem przeponę, cieżarek i haczyk.

Lektura drugiego tomu zajęła mi pierwszy dzień po powrocie. Lektura trzeciego - drugi. Byłem tak oszołomiony, że właściwie nic z książki nie pamiętałem. W związku z tym przez kolejne trzy tygodnie czytałem ją w kółko od nowa, żeby smakować słowo i dobrze zapamiętać fabułę. W sumie przez kilkanaście lat przeczytałem całość grubo ponad dwadzieścia razy...

...dziś nie jestem w stanie przebrnąć dziesięciu stron. Ale to i tak najważniejsza książka, jaką przeczytałem w życiu. Zwłaszcza, gdy się ją dorwało w wieku 13 lat.

Dawniej blog nosił tytuł "Realna analiza" i dotyczył głównie polityki międzynarodowej. Potem przejściowo pisałem o książkach, następnie znowu wróciłem do analiz politologicznych. Ponieważ jednak od pewnego czasu wykonuję je zawodowo, przez pewien czas poświęcony będzie tematom różnym. Osoby piszące pod pseudonimem i równocześnie atakujące dyskutantów oraz używające wulgaryzmów uznaje się niniejszym za pozbawione zdolności honorowej i banuje po pierwszym incydencie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura