Dominik Smyrgała Dominik Smyrgała
868
BLOG

Maloje - czyli chandleryzm w życiu rodzinnym

Dominik Smyrgała Dominik Smyrgała Kultura Obserwuj notkę 2

Dziś po pogrzebie mojej babci zebraliśmy się w jej mieszkaniu i po stypie trochę porozmawialiśmy, trochę zajęliśmy się sprawami, którymi w tej sytuacji zająć się należy, a trochę zaczęliśmy szukać wspomnień. Oczywiście, jak na mola książkowego przystało, zacząłem od plądrowania niewielkiej biblioteczki. Po pierwszym przeglądzie liczba książek, które samowolną decyzją uznałem za swoje, była tak wielka, że spotkała się z komentarzem Lepszej Połowy nt. rosnących potrzeb lokalowych na skutek moich niekontrolowanych wybryków bibliofilskich. Dokonałem więc drugiej i trzeciej weryfikacji, osiągając akceptowalną społecznie liczbę egzemplarzy, za każdym razem jednak od razu odkładając na bok dwie książki. Obie niezwykle ważne dlatego, że stały się początkami wielkich przygód literackich. O pierwszej z nich napiszę przy innej okazji. O drugiej, już dziś. To Żegnaj, laleczko wspomnianego już w tytule Raymonda Chandlera.

Zarówno mama, jak i ciocia Gosia czytały Chandlera mając lat naście, tak więc wcześniej czy później musiałem po niego sięgnąć. Ale zanim zakochałem się w książce, przyszedł Teatr Telewizji. Był rok 1989, byłem więc mocno nieletni i właściwie nie powinienem się nań załapać, zwłaszcza wtedy. Mama jednak udzieliła mi dyspensy. W roli Philipa Marlowe'a wystąpił Piotr Fronczewski, Annę Riordan grała Adrianna Biedrzyńska, co w zasadzie samo w sobie oznacza, że widowisko było przednie. A w obsadzie (wtedy byłem zbyt wielkim leszczem, żeby to doceniać), byli jeszcze Bogusław Linda, Marek Barbasiewicz, Henryk Bista, Władysław Komar, Grażyna Szapołowska (ech... zobaczyć to jeszcze raz).

No więc spektakl TTv mnie powalił, szedł chyba zresztą w dwóch częściach. Sięgnięcie po książkę było zatem kwestią czasu. Wydanie w Serii z Jamnikiem z 1978 roku dopadłem właśnie w Płocku u babci. Przeczytałem jednym tchem. Potem kiedy tylko coś znajdywałem, czytałem Chandlera. Dziś mam wszystko również w oryginale, a i taką pozycję, jak Mówi Chandler(dostałem ją w zupełnie niezwykłych okolicznościach w najbardziej burzliwym okresie życia od jednego z największych oryginałów, jakiego w życiu spotkałem). Philip Marlowe pozostał dla mnie niedoścignionym wzorem prywatnego detektywa, jego najdoskonalszym wcieleniem. A do powieści i opowiadań z jego udziałem wracam sobie raz na jakiś czas, bo to coś więcej, niż powieść kryminalna. Przede wszystkim Philip Marlowe jest postacią niemal archetypiczną, samotnym zgorzkniałym rycerzem, toczącym bezustanną walkę ze złem, chociaż z punktu widzenia tego świata, przegranym życiowo (choć w końcowych powieściach los się nieco do niego uśmiecha). Bije tak samo często, jak dostaje w zęby. Majątkowo nie stoi najlepiej. Ileż to potem powstało dzieł zainspirowanych jego postacią. Nie byłoby "Chinatown" Polańskiego, gdyby nie Chandler. Nie byłoby "Łowcy Androidów" Ridleya Scotta, czy "Private Investigations" Dire Straits. No i przede wszystkim wielu, wielu innych powieści kryminalnych.

Chandler zrewolucjonizował gatunek, choć może trafniej należy stwierdzić, że dokończył rewolucję rozpoczętą przez Dashiella Hammeta (o którym jeszcze będę na pewno pisał), tworząc czarny kryminał. Taki, w którym chociaż wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, to ten dobry wcale nie jest rycerzem bez skazy i zmazy. Wszyscy mają swoje uwikłania, problemy, mroczne strony, tajemnice i sromotne porażki. Przede wszystkim jednak, w odróżnieniu od wcześniejszej twórczości choćby Arthura Conan Doyle'a (kiedyś się po nim przejadę), czy Edgara Allana Poe, w jego utworach pojawia się diagnoza społeczna i psychologiczna. Opowiadanie lub powieść nie jest tylko łamigłówką logiczną, rozgrywającą się w sterylnie odgrodzonym od świata konstrukcie. Postacie nie są papierowe, jak to się zdarza u wielu innych pisarzy, ale wszystkie tchną życiem. Zawiera wiele innych przemyśleń i rozważań, spostrzeżeń i obserwacji. Krótko mówiąc, znacznie więcej mówi o życiu. Stąd też twórczość Chandlera częstokroć zalicza się do literatury wysokiej.

No i ten język i czarny humor... cytaty z Chandlera to przecież poezja. "Żegnać się to trochę umierać", "wleczenie trupa to cięższe zadanie, niż obnoszenie się ze złamanym sercem", "baby łżą na każdy temat... po prostu, żeby nie wyjść z wprawy", czy też "gliny nigdy nie mówią do widzenia. Zawsze mają nadzieję, że cię jeszcze ujrzą u siebie".

A o co chodzi z Malojami? Tego dowiedziałem się dzisiaj... kiedy byłem małym chłopcem (hej!), coś narozrabiałem i usiłowałem to zrzucić na bliżej nieokreśloną myszkę. Na to moja ciocia stwierdziła, że chyba Myszkę Malloya (kto czytał, wie o kim mowa), no i zostaliśmy z bratem Malojami. Piękny chandleryzm, nieprawdaż?

 

Dawniej blog nosił tytuł "Realna analiza" i dotyczył głównie polityki międzynarodowej. Potem przejściowo pisałem o książkach, następnie znowu wróciłem do analiz politologicznych. Ponieważ jednak od pewnego czasu wykonuję je zawodowo, przez pewien czas poświęcony będzie tematom różnym. Osoby piszące pod pseudonimem i równocześnie atakujące dyskutantów oraz używające wulgaryzmów uznaje się niniejszym za pozbawione zdolności honorowej i banuje po pierwszym incydencie.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura